piątek, 21 października 2016

-49% zniżki rossmann, zakupy

-49% zniżki rossmann, zakupy

Rossmann zakończył już swoje promocje a ja jak zwykle w czarnej dziurze z tekstami. Dziś pokaże wam co zakupiłam na promocji na tusze. Pojawi się też tekst o kosmetykach do twarzy i mała wisienka z ... nie powiem wszystkiego na razie ale zaglądajcie bo w pewnie większość z was czeka na luźne posty w starym stylu. 

No do przejdźmy do sedna. 




Eyeliner z miss sporty posiadam już w kolorze niebieskim, więc bez wahania sięgnęłam po kolor turkusowy. Dobra jakość i wykończenie tego produktu to coś co uwielbiam. Dodatkowo niska cena sprawiła, że dołączył do mojej kolekcji. 







Paleta wibo to produkt w, którym się zakochałam. Kolory są piękne a pigmentacja lepiej niż niezła. Ostatnio katuję ją prawie codziennie, chociaż dziś przyszła mi jeszcze jedna piękność (paleta) ale to innym razem. Tę jak najbardziej polecam. Super zwłaszcza jak za te cenę. 





Te dwa tusze zakupiłam na zapas. Jeszcze ich nie otwierałam więc nie mam zdania. 



Kolejny raz zakupiłam eyeliner z maybelline, ponieważ poprzedni już wysycha i potrzebuje duraline. Więc stwierdziłam, że wolę kupić nowy ot co. Sam produkt jest kultowy i każdy wie jak bardzo dobry jest. 



Już chyba piąte opakowanie ulubionego tuszu za grosze.



Ten tusz ostatnio używam codziennie. Jest genialny! Efekt, który daje na rzęsach pobija każdego mojego ulubieńca nawet they're real z benefit! Nawet nie spodziewałam się, że może być taki fajny. 



A wy co zakupiliście na tej promocji?

czwartek, 13 października 2016

Rossmann -49% usta

Rossmann -49% usta


Za nami promocje w Rossmanie w tym poście pokaże wam co zakupiłam sobie z kategorii usta.
Nie szalałam zbytnio dlatego, że jak wiecie mam wiele pomadek i błyszczyków. Jednakże oprzeć się nie mogłam aby choć kilka rzeczy zakupić.


Bardzo fajna pomadka trzyma się na moich ustach bez szwanku do 5h. 



Pomadki te wybrałam bo są fajne na co dzień. Nie wymagam od nich trwałości a jedynie ładnego koloru. Zresztą kosztują grosze więc żal nie wziąć. 




Pomadkę z bourjois chciałam jeszcze jedną bo mam czerwoną. Wybrałam kolor na co dzień. W ogóle dużo codziennych kolorów zakupiłam. 



W hebe zakupiłam pomadkę z essence ale to ciągle nie ta za, którą tęsknię a miałam kiedyś. 





Na ostatnich sztukach dorwałam pomadki z l'oreal w cudownej cenie. Jeszcze są także polecam.
A już jutro moje łupy z promocji na oczy.

środa, 12 października 2016

Weekend w Karpaczu, Polecane atrakcje

Weekend w Karpaczu, Polecane atrakcje



Urlop się rozpoczął więc postanowiliśmy pojechać i pozwiedzać odrobinę Dolny Śląsk. Wybór padł na Karpacz i okolice. Głównym zamierzeniem wyjazdu był aktywny odpoczynek a główną atrakcją Samotnia i Śnieżka. Jak to mówią „rachuj, rachuj a to wszystko na …..” jak zwykle nie wyszło tak jak miało być. 



Jadąc w podróż zahaczyliśmy o kolorowe jeziorka w Rudawach Janowickich. Bardzo inspirujące miejsce. Powiadają, że każdego dnia wyglądają inaczej. W sobotę niebieskie jezioro było bardziej zielone niż niebieskie. Nie wiem niestety jak wyglądało jeziorko zielone, ponieważ astma powstrzymała moje zapędy. Dałam radę wejść tylko na wysokość niebieskiego jeziorka i Adrian kategorycznie zabronił mi iść dalej. Następnym razem będzie lepiej. Spędziliśmy tam z dwie godziny i naprawdę było warto. Bardzo urokliwe miejsce. Polecam samemu jak i z dziećmi, ponieważ dla nich atrakcji też nie brakuje. 



Na wysokości drugiego jeziorka (purpurowego) można zjeść jak i kupić pamiątkowe kartki. Kartki z miejsc, które odwiedzam to dla mnie podstawa i dużą wagę przykładam do tego faktu. 






Ze spraw organizacyjnych dodam jeszcze, że parking kosztuje 10 zł i można stać tam cały dzień samochodem. Mamy wyznaczone miejsce na grilla, jak i pole kempingowe (namiotowe też). Można wypożyczyć rowery, jak i wynająć instruktora nordic walking. Można również przejechać się quadem.



Kolorowe jeziorka to pozostałość po kopalniach i ich wyrobiska. Wycieczka zaczyna się od żółtego stawu, który akurat tego dnia był prawie suchy. Jest to najmłodsze jeziorko powstałe wśród po kopalnianych hałd. Od strony purpurowego jeziorka prowadzi do niego tunel pośród skał. Purpurowe jeziorko położone 50 m wyżej to zalane wyrobisko po najstarszej kopalni o nazwie „Nadzieja”. Wydobywano tu piryt. W wodzie znajduje się roztwór kwasu siarkowego, przez co woda posiada specyficzny zapach jak i rdzawo- żółty kolor.
600 m dalej pod górę trafiamy na jezioro błękitne a 20 m w lewo możemy zobaczyć malownicze groty. Jezioro to nazywane jest na zmianę  błękitnym, lazurowym jak i szmaragdowym. Tego dnia było bardziej szmaragdowe zresztą sami oceńcie. Skąd taki kolor? To zasługa związków miedzi.



Z przewodnika dowiadujemy się, że zielony staw znajduje się 1 km wyżej a kolejny 1 km wyżej można wejść na kopę. Tu znajdowała się kiedyś kopalnia „Gustaw grube”. Staw podobno pojawia się i znika ( wysycha w suchych okresach) Jednak tak jak wspominałam tam nie weszliśmy.




Po zakwaterowaniu się w domku wczasowym „willa Wil” w Karpaczu, wybraliśmy się na samotnie. 
Pierwszym punktem wycieczki był kościół Wang jak zwykle majestatyczny. Zwiedzanie kościoła razem z obejściem to 5 zł a same obejście 1zł więc ceny są śmieszne a warto. Nie wiem czy znacie historie tego kościoła ale nie został on zbudowany w Karpaczu tylko przywieziono go z Norwegii. Został on sprzedany za cenę 427 marek aby wybudować kolejną świątynię. W 1841 r. przewieziono go w skrzyniach statkiem do Szczecina, a następnie do Muzeum Królewskiego w Berlinie. Król jednak zmienił plany i w 1842 roku przewiózł go w Karkonosze. W 1844roku kościół został oddany do użytku. Ciekawy obiekt to i ciekawa historia także polecam odwiedzić samemu.



Prosto z kościoła skierowaliśmy swoje kroki w stronę samotni. Niestety było już na tyle późno, że zaczynało się robić ciemno. Dodatkowo nie wzięłam nic do picia co było bardzo nierozsądne. Był to kolejny konkretny wysiłek fizyczny tego dnia i moje płuca miały problem normalnie funkcjonować. Choć to do mnie nie podobne- poddałam się. Byłam bardzo zła na siebie jednak Adrian skutecznie mnie potrafi uspokoić i uświadomił mi, że nic się nie stało a gdybym szła dalej mogła bym zemdleć.
Planowaliśmy wejść na śnieżkę następnego dnia ale jednak pogoda nie dopisała. Oczywiście oprócz samotni, pierwszego dnia spacerowaliśmy po deptaku. Cały czas zastanawiam się jak to się stało, że nie zaszliśmy na zaporę. 



Zjedliśmy dobrą pizzę, lecz sos do pizzy był okropnie rzadki. W sobotę wieczorem w Karpaczu w centrum są okropne kolejki i znaleźć miejsce aby gdzieś usiąść graniczy z cudem. Mimo wszystko spacer wieczorem po deptaku należy do bardzo przyjemnych rzeczy. Chociaż podobno nie ważne gdzie a ważne z kim. Może właśnie dlatego było tak przyjemnie. 

W niedzielę rano usiadłam na tarasie i załamałam ręce. Padał deszcz. Szybka zmiana planów i wyznaczenie trasy. Wybrałam Kowary. Dlaczego? Po pierwsze są bardzo blisko a po drugie bardzo chciałam zobaczyć Sztolnie. Lubię zwiedzać miejsca związane z drugą wojną światową, Hitlerem, posiadające nutkę tajemniczości. 




Szybko obraliśmy prawidłowy kurs i pojechaliśmy do pierwszego punktu naszej wycieczki, czyli sztolni kowarskich, czyli kopalni „liczyrzepa”.  Wstęp do tej kopalni dla osoby dorosłej to aż 25zł. Pocztówek jako takich nie ma, są tylko reklamujące uzdrowisko. 




Przy samej kopalni można zakupić różnego rodzaju skałki. Chciałabym się jednak skupić na samym zwiedzaniu. Przewodnik był rzetelny, widać było, że lubi swoją pracę. Sama kopalnia a w zasadzie właściciel tej kopalni jest najmocniej nastawiony na zyski. Dużo atrakcji zostało dodane właściwie według mnie nie potrzebnie. Mamy do czynienia z odgłosem odjeżdżającego samochodu (co nie jest złe). Mamy symulacje wysadzania ścian w kopalni i tu się na chwilę zatrzymamy. Huk, który towarzyszył jak i trzęsienie się platformy dla nas dorosłych jest może i fajną atrakcjom. W grupie wycieczkowej, którą my szliśmy były też małe dzieci. Wydaje mi się, że dzieciom od lat 7 już takie atrakcje mogą się podobać ale młodszym nie polecam. Dlaczego? Tu dochodzimy do punktu kulminacyjnego, który mi się nie podobał. Symulacja ataku na Hiroszimę Adrianowi się bardzo podobała. Może mam paranoje, może jestem przewrażliwiona (miałam bezpośredni kontakt z epilepsja) ale na mnie lasery nie zrobiły wrażenia. Znaczy się nie ujmując autorowi- pokaz naprawdę efektowny, jednak niebezpieczny. Dorosły człowiek ma świadomość, że co jakiś czas trzeba oczy zamknąć, odwrócić wzrok a dziecko? Nie dość, że może się przestraszyć to od laserów może dostać ataku epilepsji. Owszem wiem, że może przesadzam ale może za dużo widziałam więc chucham na zimne. Oczywiście wycieczka miała także pozytywne strony np.: Każdy uczestnik wchodził w kasku ochronnym, czego zabrakło mi w drugiej kopalni. Historie bardzo ciekawe a grupki nie wielkie. Okolice malownicze, do kopalni wchodzi się pod wysoką górkę.



Po zwiedzaniu kopalni „liczy rzepa” podjechaliśmy kilka metrów w górę do kopalni „Podgórze”. Ze spraw organizacyjnych, bilet kosztował 16zł dla osoby dorosłej. W tejże kopalni nie otrzymujemy kasków. 




Dostajemy jednak latarki z akumulatorami aby oświetlać sobie drogę. Wycieczka była jeszcze ciekawsza od poprzedniej. Pani przewodnik w pewnym momencie naprawdę po płakała się ze śmiechu. Mężczyźni, którzy szli z nami w grupie wymyślili sobie, że to idealne miejsce na bimbrownie. Temat ten wałkowali do końca wycieczki. Słuchaliśmy powieści o wydobywaniu uranu z zapartym tchem a ciekawostkom na temat wszelakich kopalni nie było końca.


W obu kopalniach temperatura wahała się między 7-8 stopni Celsjusza a stężenie uranu w powietrzu choć duże to bezpieczne dla organizmu.




Gdy jechaliśmy do Sztolni mijaliśmy znak drogowy z napisem „dom kata”, który nas zaintrygował i tam wyznaczyliśmy trasę w nawigacji. Dom stoi przy głównej drodze i otwarty jest do godziny 17.
Opiekunem domu jak i przewodnikiem jest sympatyczny pan ok 50 z ogromną pasją. Zwiedzanie tego niewielkiego budynku kosztuje tylko 12 zł a naprawdę warto. Każde narzędzie tortur znajdujące się w budynku jak i każda replika takiego narzędzia to kilka zapierających dech w piersiach historii. Niektóre narzędzia tortur można testować (pręgierz, dyby, krzesło czarownic, gilotyna, madejowe łoże). My także troszkę po testowaliśmy te urządzania (Podobno od razu było widać, że jestem podejrzana o bycie czarownicą co się oczywiście potwierdziło) Nie będę za dużo pisać, ale polecam z całego serca naprawdę warto.





My wyszliśmy stamtąd ok 17:20, a mimo to przewodnik chciał nam jeszcze opowiadać o katach. Polecał filmy, opowiadał różne historie, choć był już po pracy ot poświęcenie. Bardzo miły, sympatyczny człowiek. Jak będziecie w okolicy koniecznie odwiedźcie Dom kata w Kowarach.

Po zwiedzaniu wróciliśmy do naszego pokoju aby odetchnąć i ruszyliśmy do centrum Karpacza na obiad. Poszliśmy do restauracji „u Petiego” gdzie byliśmy umówieni na obiad. Bardzo miłe miejsce i smaczne jedzenie. To miejsce mogę wam polecić mając pewność, że się nie zawiedziecie.








Niestety nasz weekend w Karpaczu dobiegł końca. Pokrótce opowiedziałam wam co warto zobaczyć w tej okolicy. Oczywiście miejsc wartych uwagi jest dużo więcej. My byliśmy jednak tylko 2 dni więc nie daliśmy rady zobaczyć więcej.  A wy co polecacie w tej okolicy? Wypadało by się jeszcze nie raz tam wybrać więc chętnie zobaczę coś nowego. 




Copyright © 2016 Always Glamour , Blogger