Urlop się rozpoczął więc postanowiliśmy pojechać i
pozwiedzać odrobinę Dolny Śląsk. Wybór padł na Karpacz i okolice. Głównym
zamierzeniem wyjazdu był aktywny odpoczynek a główną atrakcją Samotnia i
Śnieżka. Jak to mówią „rachuj, rachuj a to wszystko na …..” jak zwykle nie
wyszło tak jak miało być.
Jadąc w podróż zahaczyliśmy o kolorowe jeziorka w
Rudawach Janowickich. Bardzo inspirujące miejsce. Powiadają, że każdego dnia
wyglądają inaczej. W sobotę niebieskie jezioro było bardziej zielone niż
niebieskie. Nie wiem niestety jak wyglądało jeziorko zielone, ponieważ astma
powstrzymała moje zapędy. Dałam radę wejść tylko na wysokość niebieskiego
jeziorka i Adrian kategorycznie zabronił mi iść dalej. Następnym razem będzie
lepiej. Spędziliśmy tam z dwie godziny i naprawdę było warto. Bardzo urokliwe
miejsce. Polecam samemu jak i z dziećmi, ponieważ dla nich atrakcji też nie
brakuje.
Na wysokości drugiego jeziorka (purpurowego)
można zjeść jak i kupić pamiątkowe kartki. Kartki z miejsc, które odwiedzam to
dla mnie podstawa i dużą wagę przykładam do tego faktu.
Ze spraw
organizacyjnych dodam jeszcze, że parking kosztuje 10 zł i można stać tam cały
dzień samochodem. Mamy wyznaczone miejsce na grilla, jak i pole kempingowe
(namiotowe też). Można wypożyczyć rowery, jak i wynająć instruktora nordic
walking. Można również przejechać się quadem.
Kolorowe jeziorka to pozostałość po kopalniach i ich
wyrobiska. Wycieczka zaczyna się od żółtego stawu, który akurat tego dnia był
prawie suchy. Jest to najmłodsze jeziorko powstałe wśród po kopalnianych hałd.
Od strony purpurowego jeziorka prowadzi do niego tunel pośród skał. Purpurowe jeziorko
położone 50 m wyżej to zalane wyrobisko po najstarszej kopalni o nazwie
„Nadzieja”. Wydobywano tu piryt. W wodzie znajduje się roztwór kwasu siarkowego,
przez co woda posiada specyficzny zapach jak i rdzawo- żółty kolor.
600 m dalej pod górę trafiamy na jezioro błękitne a 20 m w
lewo możemy zobaczyć malownicze groty. Jezioro to nazywane jest na zmianę błękitnym, lazurowym jak i szmaragdowym. Tego
dnia było bardziej szmaragdowe zresztą sami oceńcie. Skąd taki kolor? To
zasługa związków miedzi.
Z przewodnika dowiadujemy się, że zielony staw znajduje się
1 km wyżej a kolejny 1 km wyżej można wejść na kopę. Tu znajdowała się kiedyś
kopalnia „Gustaw grube”. Staw podobno pojawia się i znika ( wysycha w suchych
okresach) Jednak tak jak wspominałam tam nie weszliśmy.
Po zakwaterowaniu się w domku wczasowym „willa Wil” w Karpaczu,
wybraliśmy się na samotnie.
Pierwszym punktem wycieczki był kościół Wang jak
zwykle majestatyczny. Zwiedzanie kościoła razem z obejściem to 5 zł a same
obejście 1zł więc ceny są śmieszne a warto. Nie wiem czy znacie historie tego
kościoła ale nie został on zbudowany w Karpaczu tylko przywieziono go z
Norwegii. Został on sprzedany za cenę 427 marek aby wybudować kolejną
świątynię. W 1841 r. przewieziono go w skrzyniach statkiem do Szczecina, a
następnie do Muzeum Królewskiego w Berlinie. Król jednak zmienił plany i w 1842
roku przewiózł go w Karkonosze. W 1844roku kościół został oddany do użytku.
Ciekawy obiekt to i ciekawa historia także polecam odwiedzić samemu.
Prosto z kościoła skierowaliśmy swoje kroki w stronę
samotni. Niestety było już na tyle późno, że zaczynało się robić ciemno.
Dodatkowo nie wzięłam nic do picia co było bardzo nierozsądne. Był to kolejny
konkretny wysiłek fizyczny tego dnia i moje płuca miały problem normalnie
funkcjonować. Choć to do mnie nie podobne- poddałam się. Byłam bardzo zła na
siebie jednak Adrian skutecznie mnie potrafi uspokoić i uświadomił mi, że nic
się nie stało a gdybym szła dalej mogła bym zemdleć.
Planowaliśmy wejść na śnieżkę następnego dnia ale jednak
pogoda nie dopisała. Oczywiście oprócz samotni, pierwszego dnia spacerowaliśmy
po deptaku. Cały czas zastanawiam się jak to się stało, że nie zaszliśmy na
zaporę.
Zjedliśmy dobrą pizzę, lecz sos do pizzy był okropnie rzadki. W sobotę
wieczorem w Karpaczu w centrum są okropne kolejki i znaleźć miejsce aby gdzieś
usiąść graniczy z cudem. Mimo wszystko spacer wieczorem po deptaku należy do bardzo
przyjemnych rzeczy. Chociaż podobno nie ważne gdzie a ważne z kim. Może właśnie
dlatego było tak przyjemnie.
W niedzielę rano usiadłam na tarasie i załamałam
ręce. Padał deszcz. Szybka zmiana planów i wyznaczenie trasy. Wybrałam Kowary.
Dlaczego? Po pierwsze są bardzo blisko a po drugie bardzo chciałam zobaczyć
Sztolnie. Lubię zwiedzać miejsca związane z drugą wojną światową, Hitlerem,
posiadające nutkę tajemniczości.
Szybko obraliśmy prawidłowy kurs i
pojechaliśmy do pierwszego punktu naszej wycieczki, czyli sztolni kowarskich,
czyli kopalni „liczyrzepa”. Wstęp do tej
kopalni dla osoby dorosłej to aż 25zł. Pocztówek jako takich nie ma, są tylko
reklamujące uzdrowisko.
Przy samej kopalni można zakupić różnego rodzaju
skałki. Chciałabym się jednak skupić na samym zwiedzaniu. Przewodnik był
rzetelny, widać było, że lubi swoją pracę. Sama kopalnia a w zasadzie
właściciel tej kopalni jest najmocniej nastawiony na zyski. Dużo atrakcji
zostało dodane właściwie według mnie nie potrzebnie. Mamy do czynienia z
odgłosem odjeżdżającego samochodu (co nie jest złe). Mamy symulacje wysadzania
ścian w kopalni i tu się na chwilę zatrzymamy. Huk, który towarzyszył jak i
trzęsienie się platformy dla nas dorosłych jest może i fajną atrakcjom. W
grupie wycieczkowej, którą my szliśmy były też małe dzieci. Wydaje mi się, że
dzieciom od lat 7 już takie atrakcje mogą się podobać ale młodszym nie polecam.
Dlaczego? Tu dochodzimy do punktu kulminacyjnego, który mi się nie podobał.
Symulacja ataku na Hiroszimę Adrianowi się bardzo podobała. Może mam paranoje,
może jestem przewrażliwiona (miałam bezpośredni kontakt z epilepsja) ale na
mnie lasery nie zrobiły wrażenia. Znaczy się nie ujmując autorowi- pokaz
naprawdę efektowny, jednak niebezpieczny. Dorosły człowiek ma świadomość, że co
jakiś czas trzeba oczy zamknąć, odwrócić wzrok a dziecko? Nie dość, że może się
przestraszyć to od laserów może dostać ataku epilepsji. Owszem wiem, że może
przesadzam ale może za dużo widziałam więc chucham na zimne. Oczywiście
wycieczka miała także pozytywne strony np.: Każdy uczestnik wchodził w kasku
ochronnym, czego zabrakło mi w drugiej kopalni. Historie bardzo ciekawe a
grupki nie wielkie. Okolice malownicze, do kopalni wchodzi się pod wysoką
górkę.
Po zwiedzaniu kopalni „liczy rzepa” podjechaliśmy kilka
metrów w górę do kopalni „Podgórze”. Ze spraw organizacyjnych, bilet kosztował
16zł dla osoby dorosłej. W tejże kopalni nie otrzymujemy kasków.
Dostajemy jednak
latarki z akumulatorami aby oświetlać sobie drogę. Wycieczka była jeszcze
ciekawsza od poprzedniej. Pani przewodnik w pewnym momencie naprawdę po płakała
się ze śmiechu. Mężczyźni, którzy szli z nami w grupie wymyślili sobie, że to
idealne miejsce na bimbrownie. Temat ten wałkowali do końca wycieczki.
Słuchaliśmy powieści o wydobywaniu uranu z zapartym tchem a ciekawostkom na
temat wszelakich kopalni nie było końca.
W obu kopalniach temperatura wahała się między 7-8 stopni Celsjusza
a stężenie uranu w powietrzu choć duże to bezpieczne dla organizmu.
Gdy jechaliśmy do Sztolni mijaliśmy znak drogowy z napisem „dom
kata”, który nas zaintrygował i tam wyznaczyliśmy trasę w nawigacji. Dom stoi
przy głównej drodze i otwarty jest do godziny 17.
Opiekunem domu jak i przewodnikiem jest sympatyczny pan ok
50 z ogromną pasją. Zwiedzanie tego niewielkiego budynku kosztuje tylko 12 zł a
naprawdę warto. Każde narzędzie tortur znajdujące się w budynku jak i każda
replika takiego narzędzia to kilka zapierających dech w piersiach historii.
Niektóre narzędzia tortur można testować (pręgierz, dyby, krzesło czarownic,
gilotyna, madejowe łoże). My także troszkę po testowaliśmy te urządzania (Podobno
od razu było widać, że jestem podejrzana o bycie czarownicą co się oczywiście
potwierdziło) Nie będę za dużo pisać, ale polecam z całego serca naprawdę warto.
My wyszliśmy stamtąd ok 17:20, a mimo to przewodnik chciał nam jeszcze
opowiadać o katach. Polecał filmy, opowiadał różne historie, choć był już po
pracy ot poświęcenie. Bardzo miły, sympatyczny człowiek. Jak będziecie w
okolicy koniecznie odwiedźcie Dom kata w Kowarach.
Po zwiedzaniu wróciliśmy do naszego pokoju aby odetchnąć i
ruszyliśmy do centrum Karpacza na obiad. Poszliśmy do restauracji „u Petiego” gdzie
byliśmy umówieni na obiad. Bardzo miłe miejsce i smaczne jedzenie. To miejsce
mogę wam polecić mając pewność, że się nie zawiedziecie.
Niestety nasz weekend w Karpaczu dobiegł końca. Pokrótce
opowiedziałam wam co warto zobaczyć w tej okolicy. Oczywiście miejsc wartych
uwagi jest dużo więcej. My byliśmy jednak tylko 2 dni więc nie daliśmy rady zobaczyć
więcej. A wy co polecacie w tej okolicy?
Wypadało by się jeszcze nie raz tam wybrać więc chętnie zobaczę coś nowego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Chętnie przeczytam też twoje zdanie na ten temat. Zostaw komentarz będzie mi bardzo miło.